Nalewki lecznicze w obliczu Apokalipsy i kilka słów o Cudownym Cydrze i Hiszpanii
Tytuł posta długi, ale podsumowuje zawartość idealnie :)
Koniec miesiąca spędziłam w rodzinnych stronach na południowym-zachodzie Polski.
Katedra w Legnicy, a poniżej aleja w parku, jeszcze w jesiennej odsłonie (ubiegły rok)
A tutaj rzut na Legnicki Zamek Piastowski, siedzibę ostatnich piastów...
Inny z zabytków - tzw. Dom Pod Kukułczym Gniazdem
A tutaj Lasek Złotoryjski w jesiennej szacie (nie tegorocznej, pięknie)
Wyjeżdżając z domu, żegnałam marne resztki topniejącego śniegu, pozbawiona jednak nadziei na ujrzenie jego większych ilości. Bowiem w moich rodzinnych stronach, gdzie dotarłam, śnieg czasem pada w maju, ale ostatnie zimy szczędzą go w okresie ku temu predestynowanym.
Majowy niespodziewany opad śniegu - długo się nie utrzymał ;)
Miałam okazję przejechać się tym razem pociągiem, zwanym przeze mnie pieszczotliwie "pierdolino", gdzie poza częstym zainteresowaniem stanem podróżnych, ze strony personelu (2 klasa) można było wypić zieloną herbatkę ;) z cytryną w płynie i cukrem w komplecie. Niby nic wielkiego, ale miło było :) Cytrynkę i cukier jednak sobie odpuściłam ;) Fotele wygodne, choć trochę wąskie, a jakaś szerokopupna to ja nie jestem. Za to moje dość długie odnóża, miały sporo miejsca :)
Przywitał mnie ciepły powiew zachodniego wiatru, dzięki czemu mogłam ściągnąć puchową kurtkę, nie wspominając już o nie zakładaniu czapki czy zimowego szala. Było miło i ciepło, choć osobiście lubię mroźne zimy. To rześkie powietrze jest dla mnie zbawienne i dla naszej fauny i flory także - oczywiście w pewnych granicach ;) Nie życzę nam Polakom tutaj klimatu rodem z Syberii, choć nie ukrywam, że kusi mnie by w tamte rejony zapuścić kiedyś swoje maszerujące ciało. Kilka sentymentalnych spojrzeń w stronę moich dawnych dzieł-prezentów dla ulubionej Siostry :)
I jeszcze bardziej sentymentalny rzut na żabola - moja praca ceramiczna z czasów dziecięcych - potargana jak widać przez ząb czasu, dumnie pilnuje jednak obrusu na stole w pokoju Taty :)
Ostatnio, podjudzona kilkoma odcinkami programu podróżniczo-kulinarnego jakiegoś Brytyjczyka (którego nie znam - telewizję BBC oglądam od święta, choć jak widać czasem warto. On przypomina mi jednak swoim zachowaniem pana Makłowicza, choć nie szarżuje tak jak on piękną polszczyzną - wiadomo) marzę jednak o umiarkowanie ciepłych rejonach Hiszpanii - tej przecedzonej od turystów poszukujących radości na wybrzeżu czy wyspach - które za pewne same w sobie są piękne.
Ja jednak jak zawsze szukam spokoju, natury i prawdziwości w miejscach, które odwiedzam, dlatego ciężko znoszę przepełnione tłumami ludzi okolice. Chociaż nie ukrywam, że widok Atlantyku o poranku lub zachodzie słońca, wydaje się być niezwykle kuszący...
Wolę jednak spowite zielenią, porośnięte ognistymi krzewami papryczek rejony Estremadury. Fajnie było by zobaczyć pasące się gdzieś bydło (prawdziwy kowboje pochodzą przecież właśnie stąd...) i może miło było by zajść do położonej w Kastylii tawerny rodem z mitu o don Kichocie i jego wiernym giermku, którzy - jak wielu dziś ideowców - walczyli z "wiatrakami".
No i te Pireneje...
źródło zdjęcia: www.hiszpania-portal.pl
Grzechem paleożercy ;) było by chyba nie odwiedzić słynnej jaskini Altamira i nie obejrzeć dzieł ówczesnych artystów :)
Przyznam jednak, że bardzo jestem ciekawa kuchni niektórych regionów Hiszpanii sprzed czasów kolonialnych, zanim dotarły do niej pomidory, papryki i inne owoce (swoją drogą smak prawdziwych papryczek Pimenton odymianych dymem dębowym - dodawanych do chorizo, musi być nieziemski). Te amerykańskie zdobycze przywodzą mi jednak na myśl kolejny mój wymarzony do odwiedzenia ląd... kraj Inków... Ach, rozmarzyłam się.
źródło zdjęcia: www.jamonarium.com
źródło zdjęcia: www.weekend.gazeta.pl
Ale Hiszpania (tu link do portalu o Hiszpanii turystycznie) jest na mojej tegorocznej Mapie Marzeń i Celów - którą mam w głowie i w sercu...
Trzeba skosztować prawdziwych dojrzewających szynek, ryb, prawdziwego gazpacho i chorizo.
Mam chyba nomadzką duszę ;) i gdy towarzystwo jest przednie, tęsknota za domem nie istnieje.
Bo dom mogę mieć wszędzie, najważniejsze by był w sercu.
Tutaj też ciekawy link dla chętnych podróży po tym pięknym kraju różnorodności...
Póki co chyba zadowolę się wyprawą w przestrzeń fantazji Kinga,ukazanych w jednej z jego książek.
Wczoraj z zaciekawieniem popijając czasem lawendowo-rozmarynowe dzieło mojego Stryja (o tym za chwilę) "doczekałam" końca "Apokalipsy" Koontz'a. Której morał być może banalny - dla wielu - dla mnie jest po prostu prawdziwy. Wiara, nadzieja i miłość. Zawsze zwyciężą nad złem... Pragmatycy pewnie się uśmieją, ale to oni zginą pierwsi w razie zagłady przyszykowanej przez to, co nasz umysł nie jest w stanie do końca pojąć... ale co właśnie on mam szykuje, zapominając niejako o sercu ;)
Boje się ostatnio oglądać amerykańskie filmy z gatunku grozy/sf czy apokaliptyczne. Zdecydowanie wolę sięgnąć po dobrą książkę z tego rodzaju. Nie potrzebuję widoku wymuskanych gwiazdeczek dużego ekranu, nie potrzebuję eksplozji efektów specjalnych, które to razem do kupy przysłaniają przesłanie - być może i w miarę dobrego scenariusza.
Zdecydowanie wolę moją wyobraźnię kierowaną dobrym tekstem. Dlatego zanim dokończę czytać, jakby z lekka pozbawiony emocji - choć je wzbudzający niezwykle głęboki (jak dla mnie) tekst Huxley'a "Nowy wspaniały Świat", skończę zaczętą dopiero "Komórkę" King'a.
Wracając jednak do rzeczywistości, chciałam Wam opowiedzieć o kilku wspaniałych napitkach, które dane mi jest w życiu kosztować i to nie tylko w sytuacjach apokaliptycznych ;) Ale głównie w radosnych chwilach życia.
Mój Stryj od lat zajmuje się domowym wyrobem leczniczych nalewek.
W jego domu roi się od dojrzewających ziołowo-owocowych specyfików. Ma do tego wyjątkową rękę i zamiłowanie. I smak jego nalewek - jest boski, jak dla mnie. Nigdy nie przysporzyły mnie one o kaca - a bywało, że wypiłam sporo. Jego wytwory są wykwintne i maja charakter, w tym i ten leczniczy. Są wyważone smakowo i nie za słodkie. Do ich wyrobu używa sezonowych owoców, sięga też po cytrusy. Z pieczołowitością komponuje ziołowe nalewki. Ostatnio dane mi było kosztować lawendowej, którą robi z posadzonej u siebie i pielęgnowanej przez siebie i Stryjenkę, lawendy. Nie szczędził był posadzić w ogrodzie dereń, bo okolica raczej nie jest bogata w dziko rosnące drzewka. Na odchodne dostałam przepyszne dwie nalewki - lawendowo-rozmarynową oraz lawendowo-rozmarynowo-różaną. Jestem zachwycona i chyba zainspirowana do powzięcia wyzwania :)) Dotąd robienie przeze mnie nalewek pozostawało raczej w sferze fantazji :) Stryj jednak podarował mi książkę - którą myślę, ze wykorzystam. Jak widać zamiłowanie do natury mamy we krwi :)
Nie tylko jednak mój Stryj jest mistrzem napitków i nalewek. Mój Luby też potrafi wyczarować alkoholowe cuda :) Niestety nie dysponuję zdjęciami, choć przy najbliższej okazji na pewno je tu wstawię. Pitny miód, piwo brzozowe, wina ziołowo-owocowe, czy cydr - to dzieła, które potrafią cieszyć nie tylko oko :) Cydr jest napojem znanym prawdopodobnie już w starożytności, lekko alkoholowym (zawartość alkoholu od 2 do ok. 7%). Winien powstawać w procesie naturalnej fermentacji soku uzyskanego z jabłek, których skórka (choć nie tylko) zawiera na sobie dzikie drożdże. Bowiem to one odpowiedzialne są w dużej mierze za ten proces. W komercyjnych dużych wytwórniach cydru, proces wspierany jest często poprzez dodawanie drożdży, siarczynów i słodzika. Zwykle sok rozcieńcza się też wodą. Dlatego cenię sobie domowy wyrób i do tego z jabłek organicznych.
źródło zdjęcia: www.krainacydru.pl
Cydr nie powinien być pasteryzowany...filtrowany ani kolorowany... Dlatego produkowany przez duże koncerny cydr nie przypomina niczym prawdziwego cydru... Warto mieć to na uwadze i spróbować zrobić cydr samemu w domu, lub wprosić się na gościnę do kogoś kto ma czym się podzielić ;)
Ten, który, dane jest mi kosztować :) jest nie pasteryzowany, delikatnie słodki, wytrawny, naturalnie nagazowany i przesmaczny.
To na pewno zasługa niezwykłego daru, ale także i pewnie jabłek, które używane są do jego produkcji (ekologiczne, niepryskane jabłka starych odmian). Cieszę się, że mogę sięgnąć po ten wspaniały szlachetny napój, który jak wiele rzeczy w naszym domu, powstaje z sercem :) Tutaj ciekawa strona o cydrze - czym jest i czym nie jest i jak go zrobić.
Tymczasem naszła mnie ochota na Kawę wystrzałową w paleo stylu - która idę sobie przyrządzić :) Chociaż najpierw zjem czekająca na mnie od wczoraj, wątróbkę :)
p.s.
Przy okazji produkcji cydru można zrobić wspaniały ocet jabłkowy. Który wykonać można na wiele różnych sposobów, o których kiedyś opowiem w osobnym wpisie.