Zdrowie

Moja naturalna rekonwalescencja. Regeneracja po operacji i z anemii w neo paleo stylu ;)

Opublikowano:

Miniony Sylwester i początek roku dane mi było spędzić w dość wyjątkowym miejscu. Był to rodzaj "białej sali" - jak niektórzy mawiają, ale tym razem nie w domu, a w szpitalu, na sali pooperacyjnej.

Cóż, zdarza się i tak. Nie będę wdawać się w szczegóły. Opiekę w szpitalu miałam doskonałą. Czego nie mogę powiedzieć o posiłkach... ;)

Nie jest jednak dla nikogo nowością, że szpitalne jedzenie opiera się głównie na skrobii, przetworzonych zbożach w postaci chleba - raczej w dużej ilości, produktach masłopodobnych lub margarynach, przetworzonych owocach i warzywach, wędlinach i jeśli ktoś trafi na lepszy cattering - z jakoś w miarę sensownie obrobionego mięsa.

Są lepsze i gorsze "kuchnie" w szpitalach. Ja uważam, że trafiłam średnio, choć sama nie miałam wiele do zjedzenia ze szpitalnego talerza. Personel akurat w moim przypadku słysząc, że jestem na diecie bezglutenowej, postarał się o bezglutenowe pieczywo specjalnie dla mnie... Dostawałam też mięso w miejsce wędlin. Zdarzył się nawet rosół i zupa warzywna... Niestety jestem prawie w 100% pewna, że zostały przygotowane na kostkach...bynajmniej nie tych zwierzęcych ;)

Po operacji pozostała mi spora kilkunastocentymetrowa rana szyta na brzuchu oraz słabość, będąca wynikiem anemii, która powstała w wyniku utraty ponad litra krwi.

Na szczęście chyba sporo we mnie życia, bo ku zdziwieniu lekarzy, wyszłam z całej sytuacji całkiem dobrze. Na wyjściu otrzymałam receptę na lek zawierający w swym składzie żelazo. Nie ominęła mnie jednak antybiotykowa trzydniowa kuracja. Uważam, że w mojej sytuacji uzasadniona. Co nie zmienia faktu, że pod koniec jej trwania odczuwałam już bardzo osłabiające mnie jej skutki (współlokatorka w podobnej sytuacji też narzekała na swoiste pogorszenie stanu). Dlatego już w szpitalu zaczęłam wdrażać swoje dość nieswoiste dla szpitalnych zwyczajów, działania :)

W trakcie pobytu w szpitalu moje wyniki morfologii wyglądały min tak: - WBC (leukocyty - białe ciałka krwi) : 9,3 tyś. - RBC (erytrocyty - czerwone ciałka krwi): 2,75  mln - HGB (hemoglobina): 7,9 g/dl - HCT (hematokryt): 23,3 % - PLT (płytki krwi): 62 tyś. Do tego potas, sód, kreatynina - wskazujące na krwotok.

Po miesiącu zrobiłam sobie na żądanie morfologię (moja internista uznała, że nie ma potrzeby robić badań - bo i tak pewnie będę się leczyć z anemii przez następne dwa miesiące - jak stwierdziła (sic!)  i wystarczy bym dalej w ciemno brała Terdyferon przez kolejny miesiąc, którego ja nie biorę - o czym wspomniałam niżej). W efekcie moich poczynań dietetycznych w dużej mierze moje wyniki po miesiącu są następujące (przy tym samopoczucie także jest normalne a rana goi się wspaniale): - WBC: 6,3 tyś. (normy 3,8 - 10,00) - RBC: 4,9 mln (normy 3,7 - 5,1) - HGB: 12,9 g/dl (normy (12,0 - 16,00) - HCT: 40% (normy 37-47) PLT: 296 tyś (normy 140 - 440) reszta wskaźników w środku normy. Piszę o tym nie tylko dla potwierdzenia słuszności moich działań, ale także dlatego, iż uważam, że zanim lekarz zaordynuje jakiś lek  - w tym wypadku syntetyczne żelazo i kwas foliowy- powinien zlecić jednak badania. Ja poprosiłam o nie i zostałam odesłana z kwitkiem. Nie wspomnę, że na prośbę zrobienia innych badań przesiewowych z krwi - usłyszałam tekst, że jestem za młoda... Każdy pacjent jest inny. Nie może z góry zakładać, że dana osoba będzie kolejnym "statystycznym" przypadkiem. Przy tym ta sama Pani doktor, która zleciła mi dalsze faszerowanie się tym lekiem jednocześnie wskazała, że przyswajalność żelaza z układu pokarmowego jest bardzo niska, dlatego trzeba go brać tak długo... Ja czasem nie wiem w jakiej rzeczywistości ja żyje. Jedno wiem na pewno, tej Pani doktor więcej nie odwiedzę :) Wspomnę do tego jeszcze, że badanie krwi robiłam dzień po okresie...

A teraz wracając dalej do opisu działań: Jestem "niegrzeczną" pacjentką, gdyż recepty nie zrealizowałam. Co nie znaczy jednak, że zignorowałam swój osłabiony mocno stan zdrowia.

Joanna Bed

Nie byłabym sobą, gdybym nie sięgnęła w tej sytuacji po naturalne środki zaradcze. I o nich dziś chcę Wam opowiedzieć.

1. Po pierwsze - DIETA

Już w szpitalu na drugi i trzeci dzień po operacji, gdy lekarze zalecali mi (pomimo mej uwagi odnośnie zbóż) suchary i kleik... Ja sięgnęłam po żółtka surowe, miód oraz suszoną krew (rozpuszczoną w wodzie). Następnego dnia wdrożyłam wywar mięsno-kostny z dodatkiem zmielonego mięsa i żółtka oraz masło. Miałam niezwykły apetyt na mięso. A w dobra te zaopatrywał mnie Mój Drogi Luby.

Surowe mięso Nie miałam ochoty na owoce, ani warzywa. Apetyt na mięso trwał przez następne dni. Bo ze smakiem nawet podjadałam gotowane mięso serwowane przez szpitalny catering oraz niemalże rzucałam się na słoik z gotowaną koniną przyniesiony przez Lubego. Pierwszego banana zjadłam - chyba trochę na siłę - dopiero 4 dnia po operacji. Ale wcześniej ze smakiem podjadałam miód. Dość szybko opuściłam szpital wracając do domu marzyłam o musie z awokado, kakao, żółtka i oleju kokosowego z miodem. To jeden z moich ulubionych deserów-dań.

Do tego jadłam i nadal jadam:

- żółtka surowe i całe jajka (ugotowane na miękko lub niewysmażona jajecznica)

Jaja wiejskie :)

- mięso - surowe (w postaci tatara lub pokrojone w sałatce z awokado, żółtkiem i oliwą. Lub z innymi dodatkami). Tatar smakuje mi bardziej niż kiedykolwiek

Tatar

20150115_141452

Na surowo - pyszna sałatka z wołowiny, awokado, pomidora, żółtka i przypraw - PRZEPIS TUTAJ :)

- mięso gotowane

- rosoły i wywary z kości/mięsa i warzyw

Rosół z kury

- boczek wieprzowy

Boczuś - zdjęcie w lodówce

- wątróbka (drobiowa, wołowa, własnej roboty wątrobianka - tę zajadałam już w szpitalu)

Watróbka

- zakwas buraczany (z rosołem albo sam) - także jako probiotyk (tutaj piszę więcej na ten temat i podaję mój przepis na zakwas z buraków)

Zakwas buraczany

- salcesony i galarety - na te miałam ogromną ochotę i jadłam ich dużo przez pierwszy tydzień

Salceson i boczek

Galareta z nogi świńskiej

- kiszona kapusta (możecie o niej przeczytać w moim wpisie o kiszeniu)

Kiszona Kapusta

- masło/nabiał - niestety trudniej mi teraz o surowy, więc podjadam masło pasteryzowane i dwa razy rzuciłam się na biały ser

- surowa śmietana - podjadam ją z miodem :))

- surowy olej z wątroby dorsza (tran) - spożywam go regularnie, w okresie pozaletnim. To bogate źródło kwasów omega 3, 6 i 9 - w tym EPA i DHA (przypominam, że kwas ALA jest protoplastą kwasów EPA i DHA, które to nasz organizm potrafi efektywnie wykorzystać do produkcji hormonów, regulacji pracy układu nerwowego. Kwas ALA musi zostać przekonwertowany przez organizm w dość skomplikowanym procesie, który w chorym czy osłabionym organizmie jest mało efektywny. Dlatego uważam, że same źródła roślinne ALA - takie jak siemię lniane, chia czy spirulina nie wystarczą by pozyskać, tak bardzo ważne dla nas kwasy omega 3. Wspomnę też, że mleko kobiece jest bardzo zasobne w te kwasy, co moim zdaniem potwierdza ich pro rozwojową wartość dla człowieka). Tran, który spożywam zawiera też witaminę A, D, E, K. Otrzymywany jest metodą fermentacji, nie jest fortyfikowany syntetycznymi witaminami - tak jak większość tranów obecnych na rynku (jest to olej Green Pasture'a, można go kupić min tutaj)

Tran nad trany

- olej kokosowy, łój gęsi, wołowy, smalec wieprzowy

- miód surowy

- szeroki wachlarz owoców (pomarańcze, mandarynki, banany, awokado, kiwi, jabłka, gruszki, aronia). Zjadam je zarówno na surowo jak i w postaci musów (dobrze trawię podgotowane jabłka, z bananem, aronią...). Z pomarańczy przez pierwsze dni wyciskałam głównie sok i go piłam, unikam dużych ilości błonnika.

Owocowy raj

Na tej liście nie zobaczycie zbóż, kasz ani innych pseudozbóż - bo ich zwyczajnie od kilkunastu miesięcy już w ogóle nie jadam. Służy mi taka opcja zdecydowanie najbardziej. Nie jadam także dużo skrobii - czasem zjem ziemniaka, a banany  muszę jeść dojrzałe. Chętnie sięgam czasem także po bataty - jako ciekawą dość odżywczą alternatywę ziemniaka. Rzadko jadam teraz inne warzywa korzeniowe. Staram się wsłuchiwać w to co "mówi" mój organizm. Nie planuję posiłków z wyprzedzeniem, tylko sięgam po to na co czuję, ze mam ochotę - słucham intuicji. A wierzcie mi, na słodycze czy chleb ochoty nie mam. Sama czasem się dziwię, że z takim spokojem przechodzę obok stanowisk ze słodyczami w sklepie. Ostatnio nawet próbowałam kupić sobie czekoladę... Próba skończyła się zrobieniem jej w domu (kiedyś zrobiłam czekoladę w ten sposób)... A efekt został zjedzony przez moje Słońce, dla którego tak naprawdę ją zrobiłam :) Sama miałam przyjemność z samego procesu twórczego.

2. Po drugie dodatki - czyli moje NATURALNE SUPER FOODSY I SUPLEMENTY

- probiotyki w kapsułkach- (tutaj możecie poczytać trochę o probiotykach, które stosowałam też już wcześniej i sporo o nich piszę) Teraz sięgnęłam także po zakupione w aptece całkiem dobre moim zdaniem tabletki - np firmy Solgar i Sanprobi. Na stronie, przez którą możecie kupić tran (polecałam ją wyżej) można tez zakupić bardzo dobrej jakości probiotyki, polecane w diecie GAPS, o której często wspominam i którą w dużej mierze stosuję.

Moje naturalne suple

Do tego zakwas z buraków, kiszona kapusta (także sok z niej).

Sięgam także po EM-y (efektywne mikroorganizmy).

SAM_3332

- suszone podroby (serce, wątroba, nerki)

- suszona krew (to mój super suplement, daje kopa. Rozpuszczam trochę w wodzie i piję, lub popijam proszek wodą)

Suszona krew kozia

- skorupki jajek (o tym też przeczytacie więcej w tym poście). Robię także cytrynian wapnia - poprzez zanurzenie pokruszonych skorupek w soku z cytryny. Po około trzech dniach mam biały płyn, który dawkuję sobie dwa razy dziennie. W ten sposób uzupełniam minerały.

Skorupkowy cytrynian wapnia

- soki z rokitnika, dzikiej róży, aceroli - wprawdzie pasteryzowane celem zakonserwowania, ale bez dodatkowych składników i tak są wspaniałym źródłem, tak bardzo potrzebnej mi teraz, witamy C. Przyznam, że z uwagi na wyjątkowość sytuacji wspomagam się także kwasem L-askorbinowym, który łączę z tymi naturalnymi sokami. Uważam, że jestem w stanie wyjątkowym i dlatego sięgam po witaminę C także w tej formie. Jest zima, naturalnych świeżych źródeł witaminy C wokół mało, choć sok z pomarańczy sycylijskich jest całkiem dobrym jej źródłem. Nie mogę jednak szarżować z błonnikiem (mam bardzo wrażliwe jelita po tych wszystkich przejściach). Dlatego zdecydowałam się na ten pół-naturalny wspomagacz. O terapiach kwasem l-askorbinowym możecie przeczytać np tutaj.

SAM_3312

SAM_3333

- zioła - warto na problemy z krwią popijać krwawnik, trochę pokrzywy. Ja serwuje sobie też napar z kwiatów lawendy i lipy - działa na mnie uspokajająco i trochę osłonowo na układ pokarmowy. Popijam tez przywrotnika z jasnotą i płatkami kwiatów. Czasem liście maliny - działają rozkurczowo. Nie stronię też jednak (z jakichś przyczyn) od herbaty czarnej. Mam na nią dużą ochotę.

ziółka z naszego ogródka Czasem serwuję sobie cykoriową wersję mojej super kawy "wystrzałowej" - o której możecie przeczytać w jednym z moich starszych postów (uwaga, ta kawa naprawdę może zastąpić śniadanie :) - Polecam.

Kawa wystrzałowa (bulletproof coffe)

3. Po trzecie - SEN i ODPOCZYNEK

To jedno z ważniejszych działań podczas rekonwalescencji. Śpię po minimum 10 godzin. W pierwszym tygodniu po operacji ucinałam sobie dodatkowo popołudniowe drzemki. Staram się kłaść spać przed godziną 23 i zauważyłam, że wówczas sen jest najbardziej dla mnie regenerujący. Przy czym w pierwszych 12 godzinach po wybudzeniu po operacji nie mogłam zasnąć w ogóle... Nie wiem, może było to zasługą podania mi dożylnie glukozowego "jedzonka". Pamiętam zegar, który wisiał nieopodal mojego łózka...Zatrzymał się o 14.30 :)

4. Po czwarte - UMIARKOWANY RUCH

stopki

Nie mogę wiele ćwiczyć, wykonuję tylko kilka prostych ruchów, ale spacery są dla mnie wielce wskazane. Pamiętam jak 7 dni po operacji po przejściu 2 km w tempie chyba 3 km/g padłam jak długa i spałam trzy godziny... Każdego dnia jest lepiej :) I z niecierpliwością czekam kiedy zacznę chodzić z kijami, potem biegać i ćwiczyć... Niektóre asany jogi już mogę wykonywać na szczęście :)

5. Po piąte - POZYTYWNE MYŚLENIE

Myszka
Moje zabawki możecie kupić klikając w zdjęcie Myszki :))))

 

Chyba nikt nie zaprzeczy, że to konieczność aby z każdego stanu osłabienia, z każdej choroby wyjść w dobrym stanie. Na pewno otaczanie się dobrymi ludźmi, miłymi sytuacjami i poczucie bezpieczeństwa - są w tym także niezbędne.

Dlatego jestem niezwykle wdzięczna wszystkim moim Bliskim i Dalszym, którzy w tych chwilach są ze mną i myślą o mnie, pomagają i poświęcają swój czas dla mnie. To cudowne !

Choroba to moim zdaniem swego rodzaju "dar od losu" - który zmusza nas do tego by się zatrzymać, przemyśleć pewne sprawy, może w życiu coś zmienić... Na pewno to nie czas by się poddawać. Choroba jest zawsze skutkiem jakiegoś działania, w tym także naszego w dużej mierze. Nie znaczy, że świadomie chcemy się krzywdzić, ale taki czas cierpienia - choroby - powinien być czasem oczyszczenia, wybaczenia, miłości i zrozumienia, że życie i zdrowie jest darem ponad  wszelką miarę.

Ja tak traktuję takie stany i kończąc już mój wywód, ŻYCZĘ WSZYSTKIM ZDROWIA!

Pozdrawiam :)

p.s. Ranę zaczęłam smarować moją naturalną maścią z propolisem, o czym napiszę w następnym poście.